Historia Ashley'a i Effie

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 2

Zazdrość to uczucie, które potrafi rozchwiać nasze serce o wiele bardziej niż miłość
- Adolf Heyduk

[Effie]

Pierwszą noc spędziłam na łóżku Andy’iego. Spaliśmy obok siebie. Było ciasno, ale przytulnie. Co prawda nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że znajduję się w busie. Wokalista kazał mi się „wyluzować”, a nawet poświęcił dla mnie swoją puszkę napoju energetycznego. Sammi wyszła późnym wieczorem.
Następnego dnia obudziłam się pierwsza [12:00] i zrobiłam śniadanie wszystkim członkom Black Veil Brides w ramach podziękowania. Ku mojemu zdumieniu pierwszy przyszedł Ashley. Wkroczył do jadalni bez koszuli, z samego rana oświecając mnie swoim tatuażami. Usiadł przy stole wbijając wzrok w naleśniki i sok. Uśmiechnął się pod nosem i podziękował grzecznie. 
Wskoczyłam na blat i patrzyłam jak je. Widać było, że przez ten czas w ogóle się nie zmienił. Jego twarz była ubrudzona syropem klonowym, a strużki soku ściekały po brodzie. Rzuciłam szmatką w jego stronę.
- Dzięki – odparł, wycierając się.
On skończył, a ja nadal siedziałam w milczeniu.
- Słuchaj, zapomnijmy o tym co było – usłyszałam własny głos.
[Ashley]
           Usłyszałem jej lekko zachrypnięty głos i moje serce przyśpieszyło bicie. Czy ona proponuje mi powrót?
               - Zostańmy przyjaciółmi – rzuciła szybko, a ja poczułem się w jak nieudanym filmie romantycznym. Na co ja liczyłem? Że powie: Oh, Ashley będziemy żyć długo i szczęśliwie - jak we wszystkich bajkach?
                - Tak… Przyjaciółmi – szepnąłem uśmiechając się w jej stronę, choć to bardziej przypominało grymas.
                - Siema ziomki! – krzyknął CC wbiegając do pomieszczenia – O! Mniam, mniam!
                Oblizał usta na widok śniadania. Usiadł do stołu, napychając sobie naleśników do buzi.
                - Eff, mówiłem Ci już, że świetnie gotujesz? – wycisnął sobie syrop klonowy prosto do ust.
                - Effie – zgromiła go wzrokiem. No tak, Jake wczoraj mówił o tej sytuacji. Nagle uśmiechnęła się słodko – Dziękuje Christian.
                - Nie ma za co Eff…ie – dziewczyna westchnęła ciężko, kręcąc głową.
                Po paru minutach dołączyła do nas reszta. Zaczęliśmy robić maski z naleśników i biegaliśmy po busie goniąc się. Brunetka zaś siedziała w tym samym miejscu, obserwując nas i próbując powstrzymać śmiech. Obserwowałem ją uważnie zza naleśnikowej maski. Dlaczego nie może trochę wyluzować. Co się z nią działo, kiedy mnie nie było?
                Wtedy wpadłem na genialny pomysł. Zrobiłem unik przed Andy’m, który właśnie udawał zombie z patelnią i pognałem w stronę mojej byłej. Chwyciłem ją rękami w pasie i uniosłem go góry. Pieprzyć to, czy się wkurzy - pomyślałem. Zaczęła krzyczeć przerażona, kiedy zacząłem obracać ją wokół własnej osi. Czułem się jak za dawnych lat. Jeremy przystanął zdziwiony widząc nas w takiej sytuacji. Naleśnik zleciał mu z twarzy, tak samo jak Christianowi, Jake’owi  i Andy’emu.
                - Cholera – mruknął CC odrywając kawałek placka i wkładając go do ust.
                - Wy ten… No wiecie? – spytał Biersack drapiąc się w tył głowy. Zatrzymałem się, a Eff wyswobodziła się z moich objęć.
                - Jesteśmy przyjaciółmi – oznajmiła jak gdyby nigdy nic. Walnąłem się z otwartej ręki w czoło.
                - OK, rozumiem – wokalista wzruszył ramionami – Ubierajcie się, idziemy na lody.
                                                                              *
[Effie]
               Wkrótce dołączyła do nas Sammi. Chłopcy zaprowadzili nas do lodziarni. Na niebieskim szyldzie „LODY”  narysowane były 3 gigantyczne gałki w rożku. Znaleźliśmy jakiś dobry stolik z widokiem na park, a Jinxx poszedł po nasze zamówienia. Sammi streściła mi co się działo przez te 3 lata. Słuchałam jej uważnie podpierając się łokciami o stół. Przed słońcem osłaniał nas wielki, czerwony parasol z białymi paskami, Jake zaczął wachlować się serwetkami, bo mimo to było bardzo gorąco.
            - Gdzie jest ten Jeremy? – jęknął CC kładąc głowę na stół. Poklepałam go pocieszająco po ramieniu. W tym momencie przyszedł nasz „kelner”, trzymając w ramionach rożki. Dosłownie rzuciliśmy się na lody. Moje były o smaku mango i cytryny. Od razu poczułam się lepiej.
              Spacerowaliśmy po parku, aż w końcu usiedliśmy przy okrągłej fontannie. Miała ona kształt małego aniołka, z którego ust leciała woda. Spytałam jakiegoś przechodnia o godzinę. Szesnasta. Zajęłam miejsce obok Christiana. Jego twarz cała była, umazana czekoladą. Powtórka z ranka?
            - Jesteś cały brudny – powiedziałam śmiejąc się. Perkusista wzruszyła ramionami – wyjęłam chusteczkę z kieszeni i zaczęłam wycierać jego policzki i brodę, jak małemu dziecku.
[Andy]
Rozkoszowałem się ostatnim wolnym czasem, ale jak wiadomo zawsze musi się coś spieprzyć. Usłyszałem wściekłe szepty Ashley’a.
           - O co chodzi? – zamknąłem oczy, wystawiając twarz do słońca. Ciepło okalało moją twarz. Myślałem o Juliet. Tęskniłem za moją dziewczyną.
                - Ona robi to specjalnie! – syknął.
                - Że co? – uchyliłem powieki i skierowałem wzrok na Effie – Jesteś zazdrosny?
                Dziewczyna zachowywała się troskliwie jak zawsze, a Ash wręcz przeciwnie - nie był  sobą. Ścisnął plastikowy kubek z wodą w ręce. Zabrałem mu go, bo jeszcze by mnie oblał. Wróciłem do poprzedniej czynności.
                - Muszę pogadać z Christianem – oznajmił basista i wstał pośpiesznie.
                - Co? Ashley! – krzyknąłem podnosząc się.
                Niestety było za późno. Ash robił wszystko bez zastanowienia.  Skutki było widać na pierwszy rzut oka. Trącał wszystkich łokciami próbując się tam przedostać. Szybko pobiegł do Eff, która w tym samym momencie wstawała. Wbiegł prosto na jej plecy. Straciła równowagę i… wpadła prosto do lodowatej wody. Skrzywiłem się.
             - Cholera – wrzasnąłem, a ludzie zaczęli przyglądać nam się z zainteresowaniem. Wszyscy wstaliśmy.
                   Na szczęście Effie zaraz wypłynęła na powierzchnie.
             - Znalazłam piątaka – wypluła wodę w ust, patrząc na basistę w wyrzutem. W ręce trzymała monetę. Purdy natychmiast wskoczył do wody, mocząc przy tym nogawki spodni i buty. Chwycił ją w pasie – Nie dotykaj mnie – rzuciła ostrzegawczo i sama wstała chwiejnym krokiem. Podałem jej rękę, aby mogła wyjść. Posadzka była śliska, jeszcze brakuje tego aby rozbiła sobie nos. Kiedy dziewczyna stanęła na ziemi, jęknęła. Wycisnęła wodę  z włosów. Dopiero teraz zauważyłem szramę na jej nodze.
                - K**wa, Effie – powiedziałem kucając przy jej łydce – Wszystko w porządku?
                - Chyba… – popatrzyła na swoją nogę – …tam musiało być coś ostrego.
Próbowała zrobić krok, ale nic z tego nie wyszło. Jake i CC wzięli ją pod ramię.
- Dosyć wycieczek na dzisiaj – westchnęła Sammi, biorąc Jinxxa za rękę – Chodźcie, w busie na pewno jest jakaś apteczka. Trzeba zobaczyć jak to dokładnie wygląda.
               Razem z Ashley’m zostaliśmy z tyłu. Ostatni raz zajrzałem do fontanny, ale niczego nie zobaczyłem.
Zawiedziony ruszyłem za resztą, wyrzucając po drodze plastikowy kubek do kosza.
                - Nawet nie zdążyłem jej przeprosić – oznajmił cicho basista, idący za mną. Odwróciłem się w jego stronę.
                - Nie jesteście już razem Ashley. Musisz zrozumieć, że ona może teraz robić co chce.
                                                                              *
                Effie krzyknęła, gdy polałem ranę wodą utlenioną.
                - Przestań! – syknęła, zaciskając powieki i trzymając mnie kurczowo za koszulkę.
                   - Musimy zabić zarazki – zaśmiałem się. Wyglądała jak mała dziewczynka, która spadła z roweru i rozbiła sobie kolano. Rana zaczęła się pienić – Widzisz, już po wszystkim - rozluźniła uścisk.
Sammi wyszła z Jinxxem do apteki, aby kupić na wszelki wypadek jakieś lekarstwa czy bandaże. Nie wiadomo w końcu co jeszcze może odbić Purdy’emu. Jake i Christian zniknęli w swoich pokojach.
Owinąłem jej łydkę bandażem i przypiąłem wszystko agrafką.
- Wiesz – zaczęła uśmiechając się lekko – Chyba możesz dorabiać jako pielęgniarz.
Odwzajemniłem jej uśmiech. W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Ashley, niosąc ze sobą koc i miskę popcornu. Nakrył nim dziewczynę, a następnie postawił na kanapie prażoną kukurydzę.
- To ja zostawię was samych – wstałem. Odwróciłem się ostatni raz w drzwiach i zerknąłem na nich.  
Oboje mieli zwrócony wzrok w innym kierunku. Miałem szczerą nadzieję, że się pogodzą. Myślę, że do siebie pasują. 
[Effie]
                - Przepraszam – usłyszałam szept Ashley’a – Nie wiem co mi odbiło.
                - Ważne, że nie stało się nic poważnego – zaczerwieniłam się.
                - A właśnie, że się stało. Zachowałem się jak idiota. Naprawdę mi przykro.
            Wówczas spojrzeliśmy na siebie. W jego oczach widziałam wszystko. Skruchę, zmęczenie, strach… miłość. Dobrze znałam to ostatnie. Basista chwycił pilota i włączył telewizję.
            - Mam ochotę na seans w ramach przeprosin? – spytał, przenosząc wzrok na ekran. Westchnęłam.
            - Chyba mi się należy... – zachichotałam i spojrzałam na zegarek. Nie było bardzo późno. Włączyliśmy jakiś film, a była to komedia. Razem komentowaliśmy i śmialiśmy się z różnych kwestii i scen. Ash wsunął się pod koc. Siedzieliśmy bardzo blisko siebie. Na początku mnie o stresowało, ale potem nie czułam w ogóle wstydu. Rzucaliśmy sobie popcorn do buzi. Nawet nie wiedziałam kiedy po prostu zasnęłam...
*
            Obudziłam się gwałtownie. Miałam kolejny dziwny sen. Znowu ten las i ten mężczyzna...
Dopiero wtedy zauważyłam, że moja głowa spoczywa na ramieniu basisty. On też drzemał. W telewizji leciał cicho jakiś serial na MTV. Zapewne było już późno, a my nadal nie byliśmy w łóżkach.
            - Wszystko OK? - spytał Ashley zachrypniętym głosem. Musiałam go obudzić.
            - Tak, tylko coś mi się śniło - ogarnęłam koc i stanęłam na zimnej podłodze.
            - Gdzie idziesz? - spojrzał na mnie zdumiony - Chyba nie będziesz teraz budzić Andy'iego.
Miał rację. Dzisiaj prześpię się na kanapie - Chodźmy do mnie.
Ja i on w jednym pokoju? Łóżku? 
            - Nie wiem czy to dobry pomysł. Dam radę tutaj - usiadłam, bo noga zaczęła mnie boleć. Purdy musiał to zauważyć.
            - Daj spokój. Wiesz, że nie gryzę - wyszczerzył się - Chyba, że ktoś wręcz o to prosi.
            Zmierzył mnie wrednie wzrokiem. Nagle zerwał się z miejsca i chwycił mnie w pasie i przełożył przez ramię. Miałam deja vu. 
             - Postaw mnie - walnęłam go pięścią w plecy - Głuchy jesteś?
              Nie był i dobrze to wiedziałam. Po chwili znaleźliśmy się w jego pomieszczeniu. Wylądowałam na miękkim łóżku.
              - Dzisiaj bez kąpieli - mruknął Ash kładąc się obok mnie i nakrywając nas kołdrą - Dobranoc Eff.
              - Effie, do diabła - rzuciłam wściekła, odwracając się do niego plecami. Wkrótce dopadł mnie morfeusz.
            
____________________
Przepraszam, ze to tyle trwało.
pisane przy: Yellowcard - Firewater, Chester See - God Damn You're Beautiful 

4 komentarze:

  1. Już się bałam że nie napiszesz dalszego ciągu.
    Interesuje mnie ten sen Effie. Kim jest ten mężczyzna?
    Mam nadzieje że szybko napiszesz następny rozdział. ;D
    Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku zakochałam się w tym blogu. kiedy next??;****

    OdpowiedzUsuń
  3. God, zakochałam się w tym opowiadaniu ♥
    Będę siedziała jak na szpilkach póki nie napiszesz następnego rozdziału. Połączyłaś Ashley'a, którego kocham i Effie ze Skins'ów, która była moją ulubioną postacią. Matko, wielka jesteś. Po prostu czytasz mi w myślach dziewczyno ♥
    Zapraszam też do mnie na
    http://the-wretched-and-divine.blogspot.com/
    Może nie jest jakiś wybitny, ale mam nadzieję, że się spodoba ^^
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń