Historia Ashley'a i Effie

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 12

Niemcy. To przypomina mi mój pierwszy koncert zespołu Tokio Hotel. Minęło już trochę czasu od tego wydarzenia, a teraz znowu jadę do Berlina. Niesamowite!
Sporo zastanawiałam się nad wszystkim co się stało. I pomyśleć, że już drugiego dnia w Los Angeles spotkałam Black Veil Brides + Sammi, po czym wyjechałam z nimi w trasę. W dodatku mój związek z Ashley’em. Nie przypuszczałam, że jeszcze do tego wrócę. No i nie mogłam zapomnieć, że dzisiejszego dnia śpiewam z Andy’m dla młodej pary „Another Hear Calls”. Zawsze poznanie przy jakieś piosence wydawało mi się romantyczne.
To wszystko wydawało mi się takie nieprawdopodobne, że ledwo siedziałam na miejscu. Z drugiej strony było mi głupio zostawiać resztę na dolę bus’a, więc porzucając moje rozmyślania zbiegłam na dół, wskakując na plecy Ash’a.
- Woah – zaśmiał się – Już myślałem, że zostawiliśmy cię w Hiszpanii.
Wystawiłam język w jego stronę, przyjmując kubek czekolady od Jake’a.
- No Eff, musisz się stresować – odezwał się CC nie odrywając wzroku od kreskówki w telewizorze. Dałam mu lekkiego kuksańca. Takie słowa sprawiają, że dosłownie wariuję.
- Skoro już raczyłaś się pojawić… – wyszczerzył się Andy – Zapraszam z powrotem na górę.
- Czy ty proponujesz coś mojej dziewczynie? – basista uniósł brew do góry, podejrzliwie wpatrując się w oczy Biersacka.
- Wyluzuj Ashley – pocałowałam go w policzek – Idziemy poćwiczyć mój głos. Przecież nie jestem perfekcyjnym wokalistą jak Andy.
- Dzięki Effie – rozpromienił się lider zespołu – Widzicie, ona się zna! – dodał na schodach.
***
- Może mi ktoś łaskawie powiedzieć gdzie jest Ash? – zaniepokojona rozglądałam się na boki, chociaż Sammi wyraźnie mówiła, że mam się nie ruszać z miejsca, kiedy prostuje moje trudne do ujarzmienia włosy. Miałam nadzieję, że mój chłopak będzie mnie wspierać tego wieczoru, a on przepadł jak kamień w wodę. Wiedziałam, że do wejścia na scenę zostało jeszcze mnóstwo czasu, no ale czy on nie powinien właśnie mi mówić, że będzie dobrze? Licz tu na faceta…
- Spotkał znajomego, a ten zaproponował mu przejechanie się jakąś furą – raczył odpowiedzieć na moje pytanie Jinxx – Powiedział, że nie może tego przegapić i na 100% niedługo tu będzie.
Westchnęłam ciężko, przykładając szklankę z wodą do wysuszonych ust. Dlaczego nic mi nie powiedział?
Po pół godzinie zaczęłam się niepokoić. Kostki pobielały mi na ręce od nerwowego ściskania komórki. Chodziłam w kółko nie mogąc przestać odgarniać kosmyków włosów za ucho. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Nie patrząc na przychodzące połączenie przyłożyłam aparat do ucha.
- Ashley?!
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z Elizabeth Sky? Dzwonię ze szpitala w sprawie pana Ashley’a Purdy’ego, który uległ wypadkowi… – urządzenie prawie wypadło mi z ręki, a głos po drugiej stronie odbijał się echem w mojej głowie. W tym momencie zrozumiałam co znaczy gdy świat rozpada ci się na kawałki.
- Tak to ja. Co się stało? – odpowiedziałam drżącym głosem. Kobieta przedstawiła w skrócie sytuacje i podała adres szpitala. Porzucając wszystko pobiegłam do pierwszej lepszej taksówki.
Przez całą drogę nie mogłam się uspokoić. Kierowca musiał włączyć radio na najgłośniejszy bieg, abym chwilę ochłonęła. Wiedziałam, że to będzie trudne. Musiałam się dowiedzieć co z Ashley’em. Musiałam wiedzieć, że przeżyję. Tylko o to dbałam. Po chwili przypomniałam sobie, że nikogo nie powiadomiłam o tym, że wychodzę i co się stało. Odblokowałam komórkę, którą cały czas ściskałam w ręce. Jak na złość, wyładowała się akurat w tym momencie. Krzyknęłam ze złości, a taksówkarz popatrzył się na mnie jak na szaloną. Byłam pewna, że rozważa wyrzucenie mnie z samochodu. Wzruszyłam ramionami, opierając głowę na zagłówku. W końcu dojechaliśmy do szpitala, gdzie po zapłaceniu za przejazd rzuciłam się na ladę recepcjonistki.
- Przepraszam, w której sali leży Ashley Purdy? – spytałam. Kobieta z platynowym kokiem na głowie zmierzyła mnie wzrokiem. Musiałam wyglądać co najmniej dziwnie w sukience na występ, rozczochranymi włosami  i pełnym makijażem. Czułam jak moją twarz oblewa czerwień – Mogłaby się pani pośpieszyć – nie wytrzymałam, zaciskając dłoń w pięść.
- Proszę się uspokoić. Sala 16 na drugim piętrze – odparła, widocznie nie mając ochoty na dłuższą konwersacje.
Ja strzała pognałam do windy i wcisnęłam guzik. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.
- Walić to – mruknęłam pod nosem, kierując się na schody. Trzymając brzegi sukienki pokonywałam kolejne stopnie. Szybko odnalazłam salę numer szesnaście i wkroczyłam do pomieszczenia.
Ashley leżał na łóżku szpitalnym koło okna. Był nieprzytomny. Jego ciało było połączone z różnymi rurkami oraz kroplówką. Wyglądał tak bezbronnie, że przyłożyłam palce do ust. Skierowałam się w miejsce gdzie leżał i delikatnie ujęłam jego dłoń, jakbym bała się, że się zaraz rozpadnie. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Dobrze, że miałam wodoodporny makijaż. Kucając przy łóżku, przeklinałam się w myślach za to, że nie upilnowałam tego idioty. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze dzisiaj rano radośnie przyrządzał mi śniadanie. Przyłożyłam jego zimne kostki do moich warg i ucałowałam.  
- Effie? – usłyszałam za sobą i prawie podskoczyłam ze strachu. To Jinxx i Jake ze zmartwieniem wpatrywali się w jeden punkt. Byli widocznie zaniepokojeni i smutni.
- Chłopaki… – powiedziałam cicho czując kolejny przypływ łez – Przyjechaliście…
- Jedź do klubu Eff – rzucił Jake – Zostaniemy z nim i od razu zadzwonimy do ciebie, jak się obudzi.
- Ale… - spróbowałam protestować. Z innej strony nie mogłam zostawić Andy’ego samego na scenie. Co by wtedy zrobił biedaczek?
- Obiecuję – dodał gitarzysta, kładąc dłoń na piersi. Pokiwałam głową, po czym ścisnęłam rękę Ash’a i przejechałam opuszkami palców po jego bladym policzku.

- Kocham cię Ashley – szepnęłam do basisty, stojąc w drzwiach. Spojrzałam ostatni raz w jego stronę, po czym opuściłam salę numer szesnaście.
_____________________________________________________
Długo mnie nie było i jeszcze przez mniej więcej tydzień mnie nie będzie. Przepraszam za błędy i długą nieobecność. Te wakacje były strasznie męczące. Ledwo wrócę do domu, a już następnego dnia jadę w kolejne miejsce. Rozdział krótki i smutny.